Buenos
dias!W
wielu rejonach Meksyku możemy dostrzec synkretyzm, który jest
oczywistym elementem przenikających się kultur. Pojawia się on na
różnym tle, społeczno-kulturowym, kulinarnym, architektury czy
sztuki. Najbardziej jednak widoczny jest w religii.
Blond zadziwienie
Duże miasto Xoxocotla (potocznie nazywane Xoxo). Jedno z kilku w regionie Cuernavaca, w stanie Morelos, gdzie przeważającą grupę mieszkańców stanowi rdzenna ludność indiańska. Można to zauważyć po ubiorach, charakterystycznych rysach twarzy i kolorze skóry. Tutejsi mieszkańcy są w dodatku niewysocy, żeby nie powiedzieć: niscy. Włócząc się po mercado – znanym w każdym miasteczku meksykańskim, targu, czułem się czasami jak kosmita przybyły z innej planety albo jakaś postać z legendy o olbrzymach. W dodatku z blond włosami, które dla wielu spotkanych stanowiły obiekt ciekawości, a nawet zadziwienia.
- To naprawdę nie są włosy farbowane?
- Nie, naturalne. Takie mam od urodzenia – odpowiadam starszej kobiecie w tradycyjnym, kolorowym, skromnym ubiorze tubylców.
- Ale jak?! Jesteś naprawdę rubio (blondynem) - zdziwienia kobiety sięga zenitu – Na pewno nie są farbowane?
- A jak słońce poświeci, to stają się jeszcze bardziej jasne – odpowiadam z uśmiechem.
Pomyślałem, że jest to tak nieprawdopodobne, że nie uwierzyła. Może powinienem mieć zaświadczenie jakiegoś lokalnego fryzjera? Chociaż kto wie, czy i on nie byłby równie zadziwiony, bo strzygą się u niego zazwyczaj tylko posiadający ciemne (lub siwe, konsekwentnie do wieku), sztywne, gęste włosy. W tej sytuacji, co do włosów więc, trudno upatrywać się jakiegokolwiek synkretyzmu.
Dwa Julki, dwa Cezary
Dzisiaj w Xoxo wielkie święto, do którego przygotowywano się już długi czas. Nie codziennie zdarza się bowiem, że jeden z nich został niedawno wyświęcony na kapłana. Cieszy się wspólnota procentowo małej liczby katolików, jak i wszyscy inni. Z tej wioski wyświęcono już niegdyś co prawda księdza, ale było to piętnaście lat temu. Teraz przyszła kolej na Julio Cesara. O jego pierwszej Mszy prymicyjnej chciałbym nieco opowiedzieć, gdyż było to wydarzenie niesamowicie obrazowe, nasycone wspomnianym synkretyzmem religijnym. W Meksyku jest już coraz mniej tego typu wydarzeń. Niektóre zwyczaje zatracają się, gubią i zanikają. Przyczyn tego postępującego procesu można doszukiwać się w wielu czynnikach nie sprzyjających zachowywaniu dawnych zwyczajów. Zresztą to proces, który dotyczy nie tylko ludności ziem Ameryki Łacińskiej, ale także i terenów Europy, np. Italii.
Wieńce, kadzidełka i kosze z darami
Przedstawiciele rodzimej wspólnoty dekorują głowę Julio wiankiem z kwiatów cempasúchil (aksamitki), a na jego szyję nakładają wieniec z tych pomarańczowych kwiatów. Podobnie kobiety czynią z przybyłymi licznie księżmi, uczestnikami uroczystości. To znak wielkiego szacunku i honoru. Takimi wieńcami przyozdabia się tylko przywódców oraz ludzi zasłużonych. Kiedyś byli to lokalni władcy plemienni i kasta kapłanów. Prawdopodobnie owo myślenie kastowe przetrwało w mentalności tych ludzi do dziś dnia. Kwiaty te są nierozerwalnie złączone z celebracją Dia de los Muertos. Są to kwiaty zmarłych. Może tutaj, w odniesieniu do kapłanów, mają oznaczać ich obumarcie dla świata? Ich zadanie prowadzenia ludzi do świata zmarłych, czyli: przygotowywanie do wejścia w bramy życia wiecznego? To jednak moje, daleko idące myślenie, które wyrażam w postaci pytań.
Wreszcie można wyruszyć. Orkiestra znowu przygrywa, kobiety kroczą kołysząc się zwiewnie, a kadzidło z ich niegasnących naczyń unosi się w górę. Jest upalnie i bezwietrznie. Docieramy do celu. Dzisiaj Msza na otwartej przestrzeni. Jest około tysiąca ludzi! Msza, jak to Msza. Jedynie element dostarczenia darów (tzw. ofertorio) znowu odwołujące się do dawnych zwyczajów.
IV: Czcij ojca i matkę swoją
Ciekawą tradycją, bardzo wzruszającą dla księdza sprawującego po raz pierwszy publicznie Mszę św. jest zwyczaj ofiarowania swoim rodzicom na zakończenie liturgii dwóch symbolicznych przedmiotów: mamie – puryfikaterza (niewielkiej, białej, płóciennej ściereczki służącej do oczyszczenia pateny i kielicha), a tacie – stuły. Są to przedmioty, które, kiedy umrą, wkłada się im do rąk, lub kładzie na piersiach, do trumny. Podczas, gdy staną przed obliczem Stwórcy, mają one wskazywać, że oddali Bogu to, co mieli najcenniejszego w życiu – swoje dziecko. Ma to otworzyć im bramy raju.
Niezwykłe prymicje, okraszone refleksją a także dzieloną wspólnie radością. Bo przecież samotna radość coś traci z siebie, a dzielona jakby pomnażała się i wzrastała. Ważne, żeby była. I jedna, i ta druga.
A jutro znowu dzień pełen wyzwań i trosk. Jak to w życiu. Ono nie jest fiestą. Ale może się nią stawać, pomimo i ponad. To już zależy od nas samych.
Farbowany blondyn 😉
OdpowiedzUsuń