24/01/2023

Lalka z porcelany

Buenos dias!

Ceramika wytwarzana była od samego początku istnienia cywilizacji, znana była już w epoce paleolitycznej.

Prawdopodobnie jej początków należy szukać we wschodniej Azji, skąd przeniosła się do Azji Mniejszej, a następnie na cały basen Morza Śródziemnego. To wytwór właściwy człowiekowi, który niejako charakteryzuje jego zdolności twórcze do konstruowania przedmiotów praktycznych, ale także związanych ze sztuką, a więc i z estetyką. Wielkie wazy greckie, naczynia epoki Etrusków, ceramika rzymska... Termin „ceramika” wywodzi się zresztą z jęz. greckiego, gdzie κεραμικός (keramikos) pochodził od słowa κέραμος (keramos), który znaczył tyle, co glina; ziemia.

A w Meksyku...

Wyroby ceramiczne były znane w Meksyku już w epoce przedkolumbijskiej. Kiedy przybyli hiszpańscy konkwistadorzy, wraz ze swoimi europejskimi metodami wytwarzania ceramiki, rdzenna sztuka Indian zaczęła mieszać się ze sztuką przybyszów. Jej popularność wzrosła do tego stopnia, że zaczęły powstawać ceramiczne naczynia kuchenne czy łazienkowe. Pojawiać się zaczęły na dużą skalę np. ceramiczne płytki ozdobne, które produkowane są do dziś dnia.

Co charakteryzuje meksykańską ceramikę? Myślę, że zasadniczym elementem sztuki meksykańskiej jest nieograniczona fantazja twórcza tworzących ją artystów, wypełniona mnóstwem kolorów i kształtów. Czasem niezwykle zaskakujące zestawienia kolorystyczne wywołują u odbiorcy niesamowite wrażenie. Nie pozostawiają wątpliwości, że mamy do czynienia ze sztuką pochodzącą z ziemi meksykańskiej. Wprawne oko kogoś, kto odwiedzał różne rejony kraju potrafi nawet dostrzec pewne cechy charakterystyczne dla danego obszaru kulturowego Meksyku. A jest ich sporo, bo plemion Indian było mnóstwo i każde wypracowało pewne właściwe sobie elementy estetyczne, także w obrębie sztuki wytwarzania i ozdabiania wyrobów ceramicznych.

Uwaga na porcelanę!

Chociaż wyroby ceramiczne wytwarzane są przeważnie z gliny, która nie jest szkodliwa dla zdrowia, to pewnym mankamentem jest fakt, że koloruje się je, maluje na nich fantastyczne, piękne wzory farbami zwanymi popularnie gretas. A one posiadają w swoim składzie ołów, który jest szkodliwy dla zdrowia. Niewielkie ilości ołowiu mogą przedostawać się z takich malowanych naczyń do pokarmu, który w nich się znajduje, zwłaszcza kiedy przechowywany jest w nich przez dłuższy czas. Albo, gdy takie naczynie napełnia się kwaśnymi pokarmami lub produktami, np. pomidorami, cytryną, pomarańczą czy cebulą. Badania wykazały, że 15% populacji Meksyku posiada we krwi nieproporcjonalne stężenie ołowiu we krwi (+5 mcg⁄) dL). Lepiej więc zakupione w Meksyku, barwne naczynia traktować jako ozdobne eksponaty; turystyczne pamiątki niż kuchenne przedmioty użytkowe.

Niech się święci 3 Maja!

Kroczę w cieple słonecznego przedpołudnia do sąsiedniej kolonii w mieście Cuernavaca, nazwanej imieniem słynnego obrońcy meksykańskich rolników, rewolucjonisty, kolegi Pancho Villa, Emiliano Zapata. Jednak wszyscy nazywają ten teren od nazwy dość długiej ulicy tam prowadzącej – 3 de Mayo. Trzeci maja, rodzaj meksykańskiej majówki, związany jest z kilkoma okazjami. Jest to fiesta religijna, święto Świętego Krzyża (Dia de la Santa Cruz), ale także jest to święto robotników (Dia del Albanil). Posiada więc pewną konotację związaną z popularnym tutaj niegdyś, a dzisiaj przez wielu jeszcze hołubionym, socjalizmem. Na tym tle wyrosła zresztą tzw. teologia wyzwolenia (teologia de la liberacion). Ciekawe, że święto 3-go Maja obchodzone jest w wielu innych krajach Ameryki Łacińskiej, takich jak Chile, Ekwador, El Salwador, Gwatemala, Paragwaj, Trynidad i Tobago, Argentyna, Kolumbia i Wenezuela. Ale także... w Hiszpanii.

W Meksyku święto to ma potwierdzić fakt, iż posiada on korzenie chrześcijańskie. Nawiązuje więc do pierwszych lat rozpoczętego w XVI w. na ziemiach meksykańskich procesu ewangelizacji. Oficjalnie związany jest z przybyciem hiszpańskich konkwistadorów: Francisco Hernandeza de Cordoba, Juana Grijalva i Hernana Cortesa. Bezpośredni impuls działań ewangelizacyjnych związany jest z osobą franciszkanina Pedro de Gante.

Jednakże, jak zresztą w wielu innych aspektach społeczno-kulturowych oraz religijnych na terenie Meksyku, i w tym majowym święcie można dopatrywać się rysu synkretyzmu. Początek miesiąca maja rozpoczynał ważny czas życia dawnych kultur rolniczych. Był nim okres deszczowy. Plemiona z niepokojem oczekiwały zbawiennego deszczu, który gwarantował dorodne plony, zapewniał płodność ziemi. Był dla nich gwarantem przeżycia. Dlatego w tym czasie nasilały się liczne błagania skierowane do bogów z prośbą o życiodajny deszcz. Ten okres naznaczony był również nasileniem się kultu ofiarniczego.

Dla robotników, zwłaszcza murarzy, krzyż stał się patronującym im symbolem, który ma ich ochraniać przed wypadkami podczas pracy. Po zakończeniu konstrukcji domu niejednokrotnie budowlańcy umieszczają na szczycie domu ozdobiony kwiatami krzyż.

Nie majowy spacer w porcelanowym labiryncie

Przemierzam wypełnione ludźmi ulice kolonii. Wśród nich nie ma turystów. Przynajmniej dzisiaj. Nie czas, nie sezon. Chociaż gorąco, jest przecież dopiero końcówka stycznia! Dzieci wracają ze szkół. Można je rozpoznać po schludnych, ujednoliconych, szkolnych mundurkach. W przerwie pracy spoceni robotnicy siadają na koślawych często krzesłach w przyulicznych jadłodajniach na wolnym powietrzu. Żeby zjeść kilka tacos albo gorditas. Ulica tętni życiem, posiada swój dynamiczny rytm. Gdzieniegdzie słychać handlarzy czy kucharzy, głośno zachęcających do skorzystania z ich usług. Konkurencja jest spora, ale przecież każdy ma swoich stałych klientów.

Najwięcej jednak jest tutaj sklepów oferujących wyroby ceramiczne: figury i figurki, talerze, kubki, wazy... Mam wrażenie, że można tutaj kupić wszystko, czego się poszukuje. Jedyny, obowiązkowy warunek: że będzie to ceramika! Chociaż i ona posiada różne oblicza. Czasami są to wyroby z surowej, wypalanej gliny, a czasami połyskujące w słońcu, pokryte błyszczącym, bezbarwnym szkliwem wazony czy wazy. I te kolory! Czuję się, jakbym się nagle znalazł w jakimś magicznym, bajkowym świecie! W labiryncie wymyślnych kształtów i barw łatwo się zagubić. Zanurzyć myśli bez reszty w tym fascynującym zakątku nierzeczywistej rzeczywistości. Czasami warto wkroczyć w taki świat. Nie tyle, żeby uciekać przed codziennością, co pozwolić przemienić swoje oczy, żeby potrafiły dostrzegać ukryte, pozornie nieobecne barwy świata.

Wśród kolorów jest też czerń

W ostatnim z dziesiątek odwiedzonych przeze mnie sklepików i straganów młoda dziewczyna w skupieniu szczelnie owija w czarnobiałe stronice gazet talerze i niewielkie, białe doniczki.

  • Nie mamy już wiele rzeczy w sklepie... - informuje, uśmiechając się pogodnie.

  • Nie szkodzi. Tak tylko patrzę, z ciekawości. Ale... to znaczy, że zamykacie interes? Dzisiaj tylko, czy na zawsze?

  • Tak, zamykamy ostatecznie. Ale mamy jeszcze dwa sklepy w stolicy.

  • A jaki powód? Pandemia, czy może inny?

  • Nie wiem. Ja tylko tutaj pracuję – i znowu ten uśmiech, szczery i pełen pokoju. Wiem, że bywa, iż niektórzy przyuczani są, czy nawet przymuszani, żeby się uśmiechać do klientów. Wtedy handel lepiej idzie. Ale nie w Meksyku. A nawet jeśli, to bardzo rzadko. Tutaj po prostu ludzie są z natury mili i serdeczni.

  • Może zbyt duża konkurencja?... Bo chyba obszedłem ze sto podobnych sklepów!

  • To całkiem możliwe. Ta dzielnica słynie z ceramiki. Prawa rynku takie jednak są, że przetrwają najsilniejsi.

  • Zupełnie, jak w świecie zwierząt... - pomyślałem. Instynkt przetrwania połączony z brutalnymi metodami walki o swoje. Mechanizmy egoizmu tworzące sytuacje konfrontacji i walki. A potem satysfakcja ze zwycięskiej bitwy. Wynikiem tego wszystkiego są zawsze ofiary. Czasami, a może więcej niż czasami, niewinne. Jak ta dziewczyna... Nie spytałem, czy ją zwolnią z pracy z powodu zamknięcia sklepu. Nie chciałem przyćmić jej uśmiechu. Nieostrożnie strącić go z jej ust jak kruchy, porcelanowy wazon, który spadając rozsypałby się na tysiąc malutkich kawałków.

NIECO FOTEK Z TEJ WYPRAWY...

 



...I KRÓTKI FILM O TYM KOLOROWYM MIEJSCU





13/01/2023

Prymicje w stylu mexican retro

Buenos dias!
W wielu rejonach Meksyku możemy dostrzec synkretyzm, który jest oczywistym elementem przenikających się kultur. Pojawia się on na różnym tle, społeczno-kulturowym, kulinarnym, architektury czy sztuki. Najbardziej jednak widoczny jest w religii.

Blond zadziwienie

Duże miasto Xoxocotla (potocznie nazywane Xoxo). Jedno z kilku w regionie Cuernavaca, w stanie Morelos, gdzie przeważającą grupę mieszkańców stanowi rdzenna ludność indiańska. Można to zauważyć po ubiorach, charakterystycznych rysach twarzy i kolorze skóry. Tutejsi mieszkańcy są w dodatku niewysocy, żeby nie powiedzieć: niscy. Włócząc się po mercado – znanym w każdym miasteczku meksykańskim, targu, czułem się czasami jak kosmita przybyły z innej planety albo jakaś postać z legendy o olbrzymach. W dodatku z blond włosami, które dla wielu spotkanych stanowiły obiekt ciekawości, a nawet zadziwienia.

- To naprawdę nie są włosy farbowane?

- Nie, naturalne. Takie mam od urodzenia – odpowiadam starszej kobiecie w tradycyjnym, kolorowym, skromnym ubiorze tubylców.

- Ale jak?! Jesteś naprawdę rubio (blondynem) - zdziwienia kobiety sięga zenitu – Na pewno nie są farbowane?

- A jak słońce poświeci, to stają się jeszcze bardziej jasne – odpowiadam z uśmiechem.

Pomyślałem, że jest to tak nieprawdopodobne, że nie uwierzyła. Może powinienem mieć zaświadczenie jakiegoś lokalnego fryzjera? Chociaż kto wie, czy i on nie byłby równie zadziwiony, bo strzygą się u niego zazwyczaj tylko posiadający ciemne (lub siwe, konsekwentnie do wieku), sztywne, gęste włosy. W tej sytuacji, co do włosów więc, trudno upatrywać się jakiegokolwiek synkretyzmu.

Dwa Julki, dwa Cezary

Dzisiaj w Xoxo wielkie święto, do którego przygotowywano się już długi czas. Nie codziennie zdarza się bowiem, że jeden z nich został niedawno wyświęcony na kapłana. Cieszy się wspólnota procentowo małej liczby katolików, jak i wszyscy inni. Z tej wioski wyświęcono już niegdyś co prawda księdza, ale było to piętnaście lat temu. Teraz przyszła kolej na Julio Cesara. O jego pierwszej Mszy prymicyjnej chciałbym nieco opowiedzieć, gdyż było to wydarzenie niesamowicie obrazowe, nasycone wspomnianym synkretyzmem religijnym. W Meksyku jest już coraz mniej tego typu wydarzeń. Niektóre zwyczaje zatracają się, gubią i zanikają. Przyczyn tego postępującego procesu można doszukiwać się w wielu czynnikach nie sprzyjających zachowywaniu dawnych zwyczajów. Zresztą to proces, który dotyczy nie tylko ludności ziem Ameryki Łacińskiej, ale także i terenów Europy, np. Italii.

Przy głównej bramie miasta czeka tłum ludzi. Lokalna banda (nie mylić z gangiem czy inną grupą przestępczą! - chodzi o zespół orkiestry, głównie oparty na instrumentach dętych) wygrywa skoczne kawałki. Trąbki i trąby metalicznym głosem odbijają się echem od okolicznych, niewysokich, szczelnie do siebie przylegających domostw, przy wtórze głuchego dudnienia bębna. I oto jest! Główny bohater całego zamieszania. Główny, choć przypuszczam, że nie mierzy ponad 150cm wzrostu. Szczupły, żeby nie powiedzieć: chudy, o ciemnej karnacji. Imię za to dostojne i budzące respekt: Juliusz Cezar. Zaznaczyć jednak wypada, że Juliusz Cezar miał jednak ok. 174 cm wzrostu. Może zatem inny fakt łączy meksykańskiego Juliusza z tym rzymskim? Rzymski po przekroczeniu rzeki Rubikon wyrzekł sentencję, która na stałe wpisała się w historię: Alea iacta est! (Kości zostały rzucone!) Powiedzenie oznaczające podjęcie nieodwracalnej decyji. Meksykański Julio nie tak dawno podczas swoich święceń wyrzekł te same praktycznie słowa, oddając się całkiem na służbę Bogu.

Wieńce, kadzidełka i kosze z darami

Przedstawiciele rodzimej wspólnoty dekorują głowę Julio wiankiem z kwiatów cempasúchil (aksamitki), a na jego szyję nakładają wieniec z tych pomarańczowych kwiatów. Podobnie kobiety czynią z przybyłymi licznie księżmi, uczestnikami uroczystości. To znak wielkiego szacunku i honoru. Takimi wieńcami przyozdabia się tylko przywódców oraz ludzi zasłużonych. Kiedyś byli to lokalni władcy plemienni i kasta kapłanów. Prawdopodobnie owo myślenie kastowe przetrwało w mentalności tych ludzi do dziś dnia. Kwiaty te są nierozerwalnie złączone z celebracją Dia de los Muertos. Są to kwiaty zmarłych. Może tutaj, w odniesieniu do kapłanów, mają oznaczać ich obumarcie dla świata? Ich zadanie prowadzenia ludzi do świata zmarłych, czyli: przygotowywanie do wejścia w bramy życia wiecznego? To jednak moje, daleko idące myślenie, które wyrażam w postaci pytań.

Nie wiadomo skąd, nagle pojawiają się ubrane na czarno kobiety, z dymiącymi, glinianymi miseczkami w rękach. Podchodzą do każdego z księży i płynnymi ruchami, tańcząc, okadzają ich. Symbol oczyszczenia. Szamani używali okadzeń do odpędzania złych duchów, a więc też do ochrony człowieka. Czasem wykorzystywano do tego celu szałwię białą. Nie byłem w stanie rozpoznać zapachu tego swoistego kadzidła. Jeszcze tylko inna grupa kobiet przybliża się i posypują nsze głowy jakimś konfetti. Domyślam się, że to znak rozpoczęcia świętowania, zaproszenie do radości. Nawet, gdy ten papierkowy łupież szybko spada z głów na ziemię. Może tak właśnie musi być?

Wreszcie można wyruszyć. Orkiestra znowu przygrywa, kobiety kroczą kołysząc się zwiewnie, a kadzidło z ich niegasnących naczyń unosi się w górę. Jest upalnie i bezwietrznie. Docieramy do celu. Dzisiaj Msza na otwartej przestrzeni. Jest około tysiąca ludzi! Msza, jak to Msza. Jedynie element dostarczenia darów (tzw. ofertorio) znowu odwołujące się do dawnych zwyczajów. 

Wspólnota ofiaruje w darze m.in. żywe jagnię. Od pory przybycia zwierzęcia, głośne beczenie baranka regularnie towarzyszy liturgii. Cóż, każdy modli się jak potrafi. Nawet zwierzęta, na swój sposób, i nie przyjmując się wcale o innych. Ofiarowane dary wskazują, że tutejsi Indianie byli ludnością rolniczą. Kosze darów ich ziemi i ich pracy: orzeszki, kukurydza, ziarna słonecznika. Ciasto drożdżowe wypieczone w formie baranka. Do tego kilka potężnych, glinianych dzbanów, zapewne z tutejszym alkoholem albo owocowym sokiem. Tutejsi ludzie dzielą się tym, co posiadają. Ich gościnność poznałem wiele razy.

IV: Czcij ojca i matkę swoją

Ciekawą tradycją, bardzo wzruszającą dla księdza sprawującego po raz pierwszy publicznie Mszę św. jest zwyczaj ofiarowania swoim rodzicom na zakończenie liturgii dwóch symbolicznych przedmiotów: mamie – puryfikaterza (niewielkiej, białej, płóciennej ściereczki służącej do oczyszczenia pateny i kielicha), a tacie – stuły. Są to przedmioty, które, kiedy umrą, wkłada się im do rąk, lub kładzie na piersiach, do trumny. Podczas, gdy staną przed obliczem Stwórcy, mają one wskazywać, że oddali Bogu to, co mieli najcenniejszego w życiu – swoje dziecko. Ma to otworzyć im bramy raju.

A po ceremonii oficjalnej, to mniej oficjalna, ale bardzo oczekiwana. Wspólne świętowanie zaproszeni są wszyscy! Nie ma wybranych, równych i równiejszych. Dla każdego wystarczyło zupy ze strzępkiem wieprzowego mięsa w środku, świeżych tortilli oraz obowiązkowo kawałka wielkiego tortu, który tradycyjnie pokroił bohater tego święta, Julio Cesar. Podczas jedzenia, na scenie odtańczono m.in. Taniec Starców (Danza de los Viejos), który co prawda pochodzi z terenu Michoacán, ale zadomowił się i tutaj.

Niezwykłe prymicje, okraszone refleksją a także dzieloną wspólnie radością. Bo przecież samotna radość coś traci z siebie, a dzielona jakby pomnażała się i wzrastała. Ważne, żeby była. I jedna, i ta druga.

A jutro znowu dzień pełen wyzwań i trosk. Jak to w życiu. Ono nie jest fiestą. Ale może się nią stawać, pomimo i ponad. To już zależy od nas samych.

Chwiejnym krokiem

  Buenos dias! Alkoholizm jest chorobą, która bazuje na uzależnieniu od alkoholu. Staje się problemem wpisywanym w poziom zdrowia publiczne...