13/01/2023

Prymicje w stylu mexican retro

Buenos dias!
W wielu rejonach Meksyku możemy dostrzec synkretyzm, który jest oczywistym elementem przenikających się kultur. Pojawia się on na różnym tle, społeczno-kulturowym, kulinarnym, architektury czy sztuki. Najbardziej jednak widoczny jest w religii.

Blond zadziwienie

Duże miasto Xoxocotla (potocznie nazywane Xoxo). Jedno z kilku w regionie Cuernavaca, w stanie Morelos, gdzie przeważającą grupę mieszkańców stanowi rdzenna ludność indiańska. Można to zauważyć po ubiorach, charakterystycznych rysach twarzy i kolorze skóry. Tutejsi mieszkańcy są w dodatku niewysocy, żeby nie powiedzieć: niscy. Włócząc się po mercado – znanym w każdym miasteczku meksykańskim, targu, czułem się czasami jak kosmita przybyły z innej planety albo jakaś postać z legendy o olbrzymach. W dodatku z blond włosami, które dla wielu spotkanych stanowiły obiekt ciekawości, a nawet zadziwienia.

- To naprawdę nie są włosy farbowane?

- Nie, naturalne. Takie mam od urodzenia – odpowiadam starszej kobiecie w tradycyjnym, kolorowym, skromnym ubiorze tubylców.

- Ale jak?! Jesteś naprawdę rubio (blondynem) - zdziwienia kobiety sięga zenitu – Na pewno nie są farbowane?

- A jak słońce poświeci, to stają się jeszcze bardziej jasne – odpowiadam z uśmiechem.

Pomyślałem, że jest to tak nieprawdopodobne, że nie uwierzyła. Może powinienem mieć zaświadczenie jakiegoś lokalnego fryzjera? Chociaż kto wie, czy i on nie byłby równie zadziwiony, bo strzygą się u niego zazwyczaj tylko posiadający ciemne (lub siwe, konsekwentnie do wieku), sztywne, gęste włosy. W tej sytuacji, co do włosów więc, trudno upatrywać się jakiegokolwiek synkretyzmu.

Dwa Julki, dwa Cezary

Dzisiaj w Xoxo wielkie święto, do którego przygotowywano się już długi czas. Nie codziennie zdarza się bowiem, że jeden z nich został niedawno wyświęcony na kapłana. Cieszy się wspólnota procentowo małej liczby katolików, jak i wszyscy inni. Z tej wioski wyświęcono już niegdyś co prawda księdza, ale było to piętnaście lat temu. Teraz przyszła kolej na Julio Cesara. O jego pierwszej Mszy prymicyjnej chciałbym nieco opowiedzieć, gdyż było to wydarzenie niesamowicie obrazowe, nasycone wspomnianym synkretyzmem religijnym. W Meksyku jest już coraz mniej tego typu wydarzeń. Niektóre zwyczaje zatracają się, gubią i zanikają. Przyczyn tego postępującego procesu można doszukiwać się w wielu czynnikach nie sprzyjających zachowywaniu dawnych zwyczajów. Zresztą to proces, który dotyczy nie tylko ludności ziem Ameryki Łacińskiej, ale także i terenów Europy, np. Italii.

Przy głównej bramie miasta czeka tłum ludzi. Lokalna banda (nie mylić z gangiem czy inną grupą przestępczą! - chodzi o zespół orkiestry, głównie oparty na instrumentach dętych) wygrywa skoczne kawałki. Trąbki i trąby metalicznym głosem odbijają się echem od okolicznych, niewysokich, szczelnie do siebie przylegających domostw, przy wtórze głuchego dudnienia bębna. I oto jest! Główny bohater całego zamieszania. Główny, choć przypuszczam, że nie mierzy ponad 150cm wzrostu. Szczupły, żeby nie powiedzieć: chudy, o ciemnej karnacji. Imię za to dostojne i budzące respekt: Juliusz Cezar. Zaznaczyć jednak wypada, że Juliusz Cezar miał jednak ok. 174 cm wzrostu. Może zatem inny fakt łączy meksykańskiego Juliusza z tym rzymskim? Rzymski po przekroczeniu rzeki Rubikon wyrzekł sentencję, która na stałe wpisała się w historię: Alea iacta est! (Kości zostały rzucone!) Powiedzenie oznaczające podjęcie nieodwracalnej decyji. Meksykański Julio nie tak dawno podczas swoich święceń wyrzekł te same praktycznie słowa, oddając się całkiem na służbę Bogu.

Wieńce, kadzidełka i kosze z darami

Przedstawiciele rodzimej wspólnoty dekorują głowę Julio wiankiem z kwiatów cempasúchil (aksamitki), a na jego szyję nakładają wieniec z tych pomarańczowych kwiatów. Podobnie kobiety czynią z przybyłymi licznie księżmi, uczestnikami uroczystości. To znak wielkiego szacunku i honoru. Takimi wieńcami przyozdabia się tylko przywódców oraz ludzi zasłużonych. Kiedyś byli to lokalni władcy plemienni i kasta kapłanów. Prawdopodobnie owo myślenie kastowe przetrwało w mentalności tych ludzi do dziś dnia. Kwiaty te są nierozerwalnie złączone z celebracją Dia de los Muertos. Są to kwiaty zmarłych. Może tutaj, w odniesieniu do kapłanów, mają oznaczać ich obumarcie dla świata? Ich zadanie prowadzenia ludzi do świata zmarłych, czyli: przygotowywanie do wejścia w bramy życia wiecznego? To jednak moje, daleko idące myślenie, które wyrażam w postaci pytań.

Nie wiadomo skąd, nagle pojawiają się ubrane na czarno kobiety, z dymiącymi, glinianymi miseczkami w rękach. Podchodzą do każdego z księży i płynnymi ruchami, tańcząc, okadzają ich. Symbol oczyszczenia. Szamani używali okadzeń do odpędzania złych duchów, a więc też do ochrony człowieka. Czasem wykorzystywano do tego celu szałwię białą. Nie byłem w stanie rozpoznać zapachu tego swoistego kadzidła. Jeszcze tylko inna grupa kobiet przybliża się i posypują nsze głowy jakimś konfetti. Domyślam się, że to znak rozpoczęcia świętowania, zaproszenie do radości. Nawet, gdy ten papierkowy łupież szybko spada z głów na ziemię. Może tak właśnie musi być?

Wreszcie można wyruszyć. Orkiestra znowu przygrywa, kobiety kroczą kołysząc się zwiewnie, a kadzidło z ich niegasnących naczyń unosi się w górę. Jest upalnie i bezwietrznie. Docieramy do celu. Dzisiaj Msza na otwartej przestrzeni. Jest około tysiąca ludzi! Msza, jak to Msza. Jedynie element dostarczenia darów (tzw. ofertorio) znowu odwołujące się do dawnych zwyczajów. 

Wspólnota ofiaruje w darze m.in. żywe jagnię. Od pory przybycia zwierzęcia, głośne beczenie baranka regularnie towarzyszy liturgii. Cóż, każdy modli się jak potrafi. Nawet zwierzęta, na swój sposób, i nie przyjmując się wcale o innych. Ofiarowane dary wskazują, że tutejsi Indianie byli ludnością rolniczą. Kosze darów ich ziemi i ich pracy: orzeszki, kukurydza, ziarna słonecznika. Ciasto drożdżowe wypieczone w formie baranka. Do tego kilka potężnych, glinianych dzbanów, zapewne z tutejszym alkoholem albo owocowym sokiem. Tutejsi ludzie dzielą się tym, co posiadają. Ich gościnność poznałem wiele razy.

IV: Czcij ojca i matkę swoją

Ciekawą tradycją, bardzo wzruszającą dla księdza sprawującego po raz pierwszy publicznie Mszę św. jest zwyczaj ofiarowania swoim rodzicom na zakończenie liturgii dwóch symbolicznych przedmiotów: mamie – puryfikaterza (niewielkiej, białej, płóciennej ściereczki służącej do oczyszczenia pateny i kielicha), a tacie – stuły. Są to przedmioty, które, kiedy umrą, wkłada się im do rąk, lub kładzie na piersiach, do trumny. Podczas, gdy staną przed obliczem Stwórcy, mają one wskazywać, że oddali Bogu to, co mieli najcenniejszego w życiu – swoje dziecko. Ma to otworzyć im bramy raju.

A po ceremonii oficjalnej, to mniej oficjalna, ale bardzo oczekiwana. Wspólne świętowanie zaproszeni są wszyscy! Nie ma wybranych, równych i równiejszych. Dla każdego wystarczyło zupy ze strzępkiem wieprzowego mięsa w środku, świeżych tortilli oraz obowiązkowo kawałka wielkiego tortu, który tradycyjnie pokroił bohater tego święta, Julio Cesar. Podczas jedzenia, na scenie odtańczono m.in. Taniec Starców (Danza de los Viejos), który co prawda pochodzi z terenu Michoacán, ale zadomowił się i tutaj.

Niezwykłe prymicje, okraszone refleksją a także dzieloną wspólnie radością. Bo przecież samotna radość coś traci z siebie, a dzielona jakby pomnażała się i wzrastała. Ważne, żeby była. I jedna, i ta druga.

A jutro znowu dzień pełen wyzwań i trosk. Jak to w życiu. Ono nie jest fiestą. Ale może się nią stawać, pomimo i ponad. To już zależy od nas samych.

Chwiejnym krokiem

  Buenos dias! Alkoholizm jest chorobą, która bazuje na uzależnieniu od alkoholu. Staje się problemem wpisywanym w poziom zdrowia publiczne...