26/02/2024

Staruchy z Morelos

 Buenos dias!

Każdy obszar świata, na którym żyją ludzie, posiada swoje tradycje i legendy. Swoją sztukę, w tym także kulinarną, bywa, że i język. Meksykańskie bogactwo kulturowe przejawia się w kultywowaniu dawnych tradycji oraz przenikaniu przez nie teraźniejszości. Niestety, w wielu regionach rdzenna kultura Indian zanika, w wielu – poprzez deprecjonowanie ich przez kolonizatorów – jest nawet powodem wstydu i braku poczucia własnej wartości grupowej. Ale są też tereny, gdzie tubylcy są dumni ze swojej kultury i ukazującej jej piękno oraz wartość (jak np. w Oaxaca). Mimo wszystko, sytuacja meksykańskich Indian jest moim zdaniem w lepszej pozycji niźli Indian Ameryki Północnej, którzy zamieszkują tereny USA. Zepchnięcie ich kultur do rezerwatów jest potraktowaniem ludzi jak żywego zoo, i w ten sposób stopniowo skazuje się ich kultury na wymarcie.

Morelos i chinelos

Stan Morelos zajmuje centralny obszar Meksyku. Znajduje się w sąsiedztwie stolicy. Jak każdy obszar, i tutaj kwitną rozmaite tradycje. Najczęściej zlepek dawnych kultur indiańskich i hiszpańskiej kultury epoki kolonialnej przybyłej na te ziemie w XVI w. Sporo tradycji pochodzi z pogranicza obydwu kultur, co wcale nie przeszkadza w ich kultywowaniu aż do dziś dnia. Najbardziej reprezentatywną tradycją – ikoną ziemi Morelos jest tradycja związana z tzw. chinelos. Najstarsze wzmianki o tej tradycji związane są z miasteczkiem Tlayacapan. 

Odwiedziłem je podczas jednej w moich samotnych wypraw motocyklowych. Urokliwe, nieduże miasteczko niedaleko Tepoztlan. Malowniczo położone w górzystym terenie i nasycone kolorami. Ma swój niepowtarzalny klimat, który można odczuć już od pierwszego spotkania. Nie dziwi więc, że to właśnie ono stało się inspiracją dla powstania tradycji chinelos.

Historia prawdziwa

Wraz z przybyciem konkwistadorów rozpoczął się proces ewangelizacji Indian. Czas wielkopostny, w którym chrześcijanie umieszczają mękę i śmierć Chrystusa. Jednakże tuż przed tym okresem obchodzi się czas karnawału, wzmożonej zabawy. Jednak nie dopuszczano do niej rdzennych mieszkańców Tlayacapan. Jednak oni, zmęczeni złym traktowaniem najeźdźców (elit rządzących, w tym religijnych) zaczęli przebierać się w stare, zniszczone ubrania i nakładając na twarze maski wychodzili na ulice miasta, krzycząc oraz wyśmiewając się ze swoich adwersarzy, zarazem zmieniając ton głosu na falset, aby nie zostać rozpoznanymi. Śpiewy były nasycone szyderstwem wobec Hiszpanów, nasyconym wulgaryzmami oraz skrajną ironią. W języku lokalnym nazywano te grupy przebierańców huehuetzin, czyli brzydcy starcy, albo: ludzie w starych ubraniach.

Źródła podają jednak, że tradycja tańca chinelos (brincas de chinelos, dosłownie: skoków chinelos) powstała jakieś cztery wieki po konkwiście i zrodziła się wśród pracowników w hacjendach bogaczy. Istniała już wtedy na ziemi meksykańskiej swoista mieszanka kultury rdzennej i europejskiej. Taniec chinelos był manifestacją, sprzeciwem wobec właścicieli folwarków, a także przeciwko ówczesnej władzy świeckiej i religijnej.

Hop, do góry!

Mityczną, ale także historyczną postacią, która wpisała się w tradycję chinelos był mieszkaniec Tlayacapan, Jesús Meza, zwany potocznie „Jezusek Trup” (Chucho el Muerto). W roku 1860 zebrał on ponad 72 melodii dla tańca Chinelo, który nazwał Tsineolohua, co można przetłumaczyć jako „ten, który podskakuje poruszając ramionami oraz biodrami”. Grupy przygrywające do tańca Chinelo nazywano Tapachichis, co oznacza „Pasikonik, który skacze”. W roku 1923 niejaki don Brigidio Santamaría Morales sporządził zapis nutowy tego tańca. Zresztą, cała jego muzykalna rodzinka przyczyniła się do rozsławienia muzyki Chinelo.

Tradycja, symbolika i moda

Ubiór chinelo wraz z czasem ulegał pewnym transformacjom. Do kapelusza dodano trzy pióra symbol: jedności, Ameryki oraz Azteków. Ozdobiony został wyobrażeniami kwiatów a także azteckich figur bożków wywodzących się z czasów przedhiszpańskich, reprezentującymi cztery punkty kardynalne. Oryginalny strój był biały, z trzema niebieskimi pasami na rękawach i na części dolnej. Dzisiaj znaleźć go można praktycznie w każdym kolorze. W lokalnych sklepach są zarówno przebrania dla dzieci, jak i dorosłych. Czasami nie mają jednego koloru, lecz są nasycone całym ich mnóstwem. Dawna, tradycyjna symbolika zastąpiona bywa rozmaitymi elementami dodawanymi wraz z czasem.

Maska, którą chinelos mają na twarzy, pierwotnie skonstruowana była z delikatnej drucianej maski. Przedstawia twarz białego człowieka o zielonych lub niebieskich oczach, wyraźnie zaróżowionych policzkach i posiadającego czarną, spiczastą brodę, fantazyjnie sterczącą w górę. To prześmiewczy wizerunek twarzy Hiszpanów. Dzisiaj również spotyka się maski z innych materiałów. Maska jest elementem obowiązkowym. Na początku miała wymiar bardzo ważny, gdyż skrywała twarze prześmiewców, którym groziły surowe kary ze strony Hiszpanów, łącznie ze śmiercią. Dlatego „uszczelniano” ją chustami noszonymi na twarzy pod drucianą maską.

W tańcu z chinelos

Od kiedy żyję na ziemi Morelos wiele razy widziałem tańce chinelos. Nie jest to rzadkie, gdyż nie może się bez nich obyć żadna ważniejsza fiesta. Podrygujące, skaczące postaci kręcą się w grupie w rytm charakterystycznej muzyki, wybijanej na bębnach i obowiązkowo z sekcją dętą.

Raz miałem nawet okazję tańczyć wraz z chinelos... Zachęcony (czy: podpuszczony) przez grupkę przyjaciół. Nie uważam się za dobrego tancerza. Ba, w ogóle za tancerza! Ale taniec chinelos obserwowałem uważnie wiele razy, próbując go zrozumieć, dostrzec jego części składowe i technikę tańca. Wiele w nim spontaniczności i fantazji, a zasadniczym jego elementem jest podskakiwanie. A jako fan reggae, uczestnik wielu koncertów, rytmicznie podskakiwać potrafię. Więc, czemu nie?

Tak sobie pomyślałem później, że jako uczestnik tańca, bez maski ukrywającej twarz miałem nieco mniej wygodną sytuację niż otaczający mnie chinelos. Bo oni, nawet gdy taniec słabo im wychodzi, są anonimowi. Mój taniec miał konkretną twarz i imię. Niemniej, było wesoło, a przecież o to chodzi w dobrej zabawie. Przy następnej okazji wyjdę znowu do tańca. Wszak mam już za sobą jeden wytańczony epizod. Podobno: najtrudniejszy pierwszy krok!

15/02/2024

Uwaga na kaczora!

Buenos dias!

W centrum stolicy stanu Morelos, Cuernavaca, dokładnie naprzeciw monumentalnej katedry, mieści się jeden z najbardziej znanych tutaj ogrodów, Jardin Borda. Parków i ogrodów wypełnionych bujną roślinnością tutaj nie brakuje, wszak to Miasto Wiecznej Wiosny, jak określił niegdyś Cuernavaca niemiecki podróżnik i etnolog von Humboldt.

(S)pokój i niepokój

Nic dziwnego, że miejsce to od samego początku przyciągało wielu artystów oraz ludzi spragnionych spokoju i wypoczynku pośród piękna otaczającej natury. Niestety, od około dziesięciu lat skrajnie wzmożona przemoc, stanowiąca realne zagrożenie dla każdego tu przebywającego, odebrała miejscu miano spokojnego. Niemniej przechadzając się pośród zieleni i przyjaznego człowiekowi klimatu, można na chwilę zapomnieć o cieniach, które przecież posiada każda ziemska rzeczywistość. Szczęście na ziemi to chwile, dlatego warto łapać je, przeżywać i radować się, że są, pomimo i ponad.

Ogród

W ogrodzie Borda byłem kilka razy na przestrzeni kilku lat. Znane, wręcz kultowe miejsce, które warto odwiedzić. Czy raj na ziemi? Nie wiem. Pojęcie raju jest subiektywne, bo każdy może pojmować go i odczuwać w inny sposób. Muszę stwierdzić, że ogród za każdym razem, jak sięgam pamięcią, robi na mnie podobne wrażenie. Jakby nawet drzewa i rośliny zatrzymały się w swoim wzrastaniu, co przecież nie jest możliwe, gdyż wpisane są w zmieniający się cykl przyrody.

Bogacza stać

Jego początki związane są z postacią niejakiego Josepha Gouaux de Laborde Sánchez, zwanego potocznie don José de la Borda, żyjącego w XVIII w. Mający hiszpańsko-francuskie korzenie Borda był właścicielem kopalni srebra, który wyemigrował do Nowej Hiszpanii i tam dzięki swojej profesji impresaria dorobił się ogrmnego majątku budując kopalnie w Taxco oraz Zacatecas. Bogacz miał swoją pasję związaną z architekturą. Pasja i posiadane fundusze na jej praktykowanie zaowocowały wybudowaniem świątyni Santa Prisca w Taxco Guerrero, i również opisywanego ogrodu, noszącego imię swojego właściciela.

Don José Borda był człowiekiem bardzo pobożnym. Dlatego w obrębie ogrodu znaleźć możemy także nieduży kościół, który leżąc na łożu śmierci zlecił pobudować 30 maja 1778 r. Znajdujące się na terenie ogrodu zabytki architektoniczne zbudowane są w stylu wersalskim (wiadomo, Borda był pół Francuzem), jak również włoskiego baroku. Cały ogród kompozycją nawiązuje jednak do francuskiego, osiemnastowiecznego stylu.

Przyrodnicze ciekawostki

Swój ogród Borda traktował jako własną letnią rezydencję. Idealne miejsce na wakacje. Sztuczne jezioro, dwa pobliskie mu baseny, wielopoziomowe terasy, schody, a wszystko otoczone niezwykłą kolekcją botaniczną. Drzewa owocowe, zioła, mnóstwo charakterystycznych dla ziemi meksykańskiej roślin, skupionych w jednym miejscu, m.in. atoyaxocotl (śliwka), cacaloxitl (zwana kwiatem majowym), palma wachlarzowa, goździk, kopal, chaya, tlilsapotl, pascualxochitl (Gwiazda Betlejemska), zompantle, tzompancuahuitl, cuajinicuitl, matarata, cocoite, guaje, huacen, guamúchil, ahoacaquahutl (awokado), amate prieto, guajaba, święty liść, czy zapote. Przechadzając się ścieżkami pośród tych cudów natury rozpoznałem tylko niektóre z nich. Jednak nawet te bezimienne budzą mój zachwyt i zadziwienie.

Osobistości i zjawy w ogródku

Zresztą, nie tylko mój. Na przestrzeni historii przebywało tutaj i cieszyło się tym zielonym klimatem wiele znanych osobowości, m.in. Maksymilian Habsburg i jego żona Carlota, polityk Francisco I Madero (prezydent Meksyku w latach 1911-1913), rewolucjonista Emiliano Zapata, Sebastián Lerdo de Tejada (prezydent Meksyku w latach 1872-1876), gen. Francisco Leyva (czasy rewolucji meksykańskiej), dyktator Porfirio Díaz czy muralista Diego Rivera. Z całą pewnością bywała tutaj nie jeden raz nasza polska malarka Tamara Łempicka, która ostatnie lata życia mieszkała właśnie w Cuernavaca.

Legendy o jardin Borda wspominają, że czasami ukazują się tutaj duchy, np. mitycznego władcy azteckiego Moctezuma, Carloty – żony Maksymiliana Habsburga, czy... jakiegoś chudego, kościstego zakonnika. Widziany bywał ukryty między ciernistymi krzewami, ale mimo to nie raniły go. Stąd świadkowie mówią, iż była to zjawa. Prawdopodobnie zmarły dawno temu spowiednik rodziny Borda. Każdy zamek, każde znane miejsce ma jakieś swoje opowiastki i legendy. Są one jak sól nadająca lepszy smak całej potrawie. Łatwo się je zapamiętuje, i wcale nie potrzeba roztrząsać, czy są prawdziwe czy nie.

Kultura wśród roślin urosła

Dzisiaj w jardin Borda mieści się centrum kulturalne. Na jego terenie znajdują się czasowe wystawy malarstwa, rzeźby i fotografii oraz odbywają się koncerty, pokazy tańców czy przedstawienia teatralne. Jest tutaj także niewielka kawiarnia, a także naprawdę dobrze zaopatrzona w wartościowe książki z dziedziny kultury, sztuki i historii, księgarnia. A mnie osobiście dodatkowo cieszy, że jako legalny obywatel miasta nie muszę kupować biletu wstępu do tego miejsca, gdzie można pooddychać nieco zarówno sztuką, jak i cudownymi roślinami, wkomponowanymi w architekturę. Zawsze lubiłem przestrzenie łąk, zapach puszczy i dźwięki mieszkające w lesie. Szum fal i potęgę bezkresu oceanów. Podwodne łąki i szum wiatru na szczytach gór. Jardin Borda tego nie zastąpi, ale trochę wywołuje te wspomnienia i bez wątpienia daje odpocznienie. Ale czy... zawsze?...

Słodko-kwaśna przygoda z el Pato

Wybrałem się do Jardin Borda. Bez konkretnego celu, po prostu pochodzić sobie, może odkryć coś nowego w tym znanym mi miejscu. Krótka rozmowa z sympatyczną panią, która skupia w sobie trzy funkcje: strażniczka, bileterka i szatniarka. W szatni zazwyczaj ludzie nie zostawiają żadnych płaszczy czy kurtek. Bo tutaj zawsze klimat wiosenny! Ale jakieś torby, torebki i plecaki, owszem.

Udałem się nad spory staw, czy może bardziej kanał, otoczony stonowanym, betonowym obrzeżem. O tej porze nie ma tutaj zbyt dużo ludzi. Odpowiada mi to. Lubię moje samotne dalsze bub bliższe, wyprawy, pomimo iż czasami dobrze jest dzielić z kimś te same chwile i widoki.

Przystanąłem, by zrobić zdjęcie. Tafla wody odbija w sobie jak w lustrze okoliczne drzewa i krzaki o fantastycznych kształtach, z których każdy może ujrzeć coś swojego, przetworzonego przez osobistą fantazję, grę cieni i osobiście odczytane kształty. Lubię fotografować. To jakby próba zatrzymania ulotności chwili, widoku i odczuć. Jakaś kalka, bo przecież tylko realne spotkanie ma w sobie niepowtarzalną wartość.

Zapatrzony w obiektyw nie dostrzegłem, że ktoś zbliżył się do mnie. Poniżej kolan odczułem jakieś lekkie dotknięcie.

  • Pewnie jakiś pies, może wiewiórka? Pełno ich tutaj. Oswojone i dokarmiane przez turystów nie boją się ludzi – pomyślałem. Jednocześnie spojrzałem w dół.

Nie zgadłem. To był... kaczor! Duży. Kulturalnie chciałem go przywitać. Schyliłem się i wyciągnąłem dłoń. Niestety, nie każde stworzenie, podobnie jak i ludzie, są przyjacielsko nastawieni do innych. Twardy dziób chwycił moją dłoń i kolejny raz przymierzał się, by zaatakować. Wyprostowałem się. Niestety, tym razem dziób serią szybkich ukąszeń zaczął wbijać się w moje nogi. Zacząłem dość szybko odchodzić z tego miejsca, myśląc, że to rewir agresora. Albo, że w pobliżu jest jego małżonka ze stadkiem kacząt. Ale... wokół niczego nie dostrzegłem! Pospiesznie idę wzdłuż akwenu. Kaczor szybko biegnie za mną. Przyspieszam. On wskakuje do wody, aby dotrzymać mi kroku. I nadal podąża za mną, widocznie rozjątrzony. I to już od ponad dobrych kilkudziesięciu metrów! Co zrobić?! Nie mogłem się w żaden sposób uwolnić od tego wojowniczego kaczora.

Nagle wpadłem na jedyne w tym wypadku rozwiązanie, które nagle przyszło mi do głowy. Tuż przy wodzie ujrzałem nastoletnią parę. Może uciekli ze szkoły na wagary? Zapatrzeni w siebie, uśmiechnięci, objęci. Jak to zakochani... Postanowiłem po prostu przejść obok nich, żeby depczący mi po piętach prześladowca skupił na nich swoją uwagę. Plan się powiódł. Kiedy kaczor zauważył młodych, zbliżył się. Dziewczyna, bardziej odważna, wyciągnęła dłoń w kierunku ptaka. No, więc ten przywitał się z nią, jak wcześniej ze mną. Szczypiący ból wywołał pisk dziewczyny. A siedzący obok niej adorator szybko wstał i zaczął uciekać, zostawiając biedulkę samą. Ale na szczęście dla niej, kaczor zaczął go ścigać, bezlitośnie skubiąc po łydkach. Pomimo próżnych prób obrony młodzieńca.

  • Pinche cabron! - krzyczał chłopak, próbując nawet kopnąć kaczora. Im bardziej bronił się, on coraz bardziej atakował.

W duszy śmiałem się z tego zdarzenia, nawet pomimo odczuwalnych na moich nogach skutków ataku kaczora, strażnika ogrodu Borda. Do dziś nie wiem, czy on tak z natury, czy może wyszkolony, czy może jednak gdzieś przeoczyłem jego rodzinę, której bronił? A może po prostu nie lubił intruzów, a bardzo lubił zaczepki? Ot, taki meksykański zawadiaka, przypadkiem napotkany wśród piękna przyrody. Ale... przecież i on stanowił jej element. Równie piękny. Zrozumiałem, że piękno także może być męczące.


Chwiejnym krokiem

  Buenos dias! Alkoholizm jest chorobą, która bazuje na uzależnieniu od alkoholu. Staje się problemem wpisywanym w poziom zdrowia publiczne...