25/02/2023

Szlachetne zdrowie

Buenos dias!

Zdrowie nie jest tylko sprawą choroby, ale także umiejętnością jej zapobiegania, wzmacniania organizmu i troski z pomocą specjalistów przez całe swoje życie.

Nieco statystyki

System zdrowotny w Meksyku zasadniczo składa się z trzech głównych elementów: 1. systemu ubezpieczenia społecznego mającego swój fundament w zatrudnieniu, 2. obsługi ubezpieczenia publicznego dla nie ubezpieczonych, 3. sektor prywatny złożony z ubezpieczalni nie przypisanych sektorowi publicznemu, np. fabrykanci i dystrybutorzy sprzętu medycznego i produktów farmaceutycznych.

Tylko 45% społeczności (56 mln osób) przypisana jest systemowi ubezpieczenia społecznego (IMSSISSSTE, ISSSTE estatal, Semar i Sedena), 27% ludzności (ok. 33,8 mln osób) jest podłączona do różnych publicznych systemów ubezpieczeń społecznych (np. Seguro Popular – dziś Insabi oraz IMSS Bienestar). Tylko 2% korzysta z ubezpieczeń prywatnych lub jest przypisana do jakiejś innej instytucji. I aż 26% nie jest przypisanych żadnemu ubezpieczeniu zdrowotnemu. Trzeba też zaznaczyć, że przynależność do któregoś z systemów ubezpieczeń nie gwarantuje jeszcze skutecznego dostępu do prawa do opieki zdrowotnej. 34% obywateli Meksyku zrzeszonych w ubezpieczalniach społecznych korzysta z usług prywatnych. Głównie są to poradnie przy aptekach. Dostęp do opieki zdrowotnej na przyzwoitym poziomie mają ludzie bogatsi, których stać na opłacenie dobrego lekarza, miejsca w szpitalu czy drogich leków. Ustawy rządowe nie dbają o wsparcie osób biednych. Tak więc, gdy ktoś cierpi na chorobę nowotworową, nie ma żadnego dofinansowania na leczenie chemią. Jeżeli ma rodzinę, jeżeli mają chociaż trochę odłożonych oszczędności (co raczej u ludzi biednych to nie możliwe), to rodzina wspomaga leczenie albo zaciąga spore długi. W innym przypadku, chory skazany jest na szybką i bolesną śmierć.

Zdrowie dla bogatych

Centralnym składnikiem tego, co nazywamy „kapitałem ludzkim” jest także zdrowie. Patrząc na sprawę opieki zdrowotnej ze strony państwa możemy rozpoznać skalę wzrostu ekonomicznego oraz ubóstwa. Zdrowie wymaga wzrostu ekonomicznego, poprzez następujące mechanizmy: posiada pozytywny wpływ na rozwój dzieci i produktywność pracowniczą dorosłych, obniża spadek produkcji u pracowników oraz obecności szkolnej dla dzieci podległych chorobom. To niektóre elementy wpływające na błędne koło meksykańskiego systemu zdrowotnego. Problemem powinna zająć się odpowiednia organizacja rządowa, mająca jego pełne poparcie i pomoc, które wypracowałaby odpowiedni system chroniący zdrowie, a poprzez to i życie obywateli, zwłaszcza tych pozbawionych jakiejkolwiek pomocy. Tylko, że o ubogich nikt się nie troszczy.

Hotel czy noclegownia?

Mam doświadczenie z Campeche, gdzie miałem pod opieką duszpasterską hotel „San Jose” mieszczący się przy szpitalu w samym centrum tego sporego miasta. Hotel, to zbyt dużo powiedziane. Dwa niewielkie pomieszczenia oraz nieduża kaplica pomiędzy, gdzie każdego tygodnia (i czasem w tygodniu) sprawowałem Msze. Te dwa pomieszczenia przeznaczone były dla ubogiej ludności, głównie Indian, którzy nie mieli gdzie spać, a musieli spędzić jedną lub kilka nocy, ze względu na dializy nerek, albo towarzyszyli swoich bliskim, którzy znaleźli się w szpitalu. Jedno pomieszczenie dla mężczyzn, drugie dla kobiet. Surowe, nieotynkowane ściany, a przestrzeń przecinały rozwieszone hamaki. Choć część przybywających ludzi nie musiała spać pod szpitalem... „Hotel” ten miał swoich sponsorów, bogatszych mieszkańców miasta, którzy wspomagali jego istnienie swoimi środkami. Rodzaj wolontariatu. Takim człowiekiem był np. Manuel, sympatyczny właściciel niedużej restauracji w centrum. Zaofiarował się pomagać, kiedy jego żona zmarła na raka. Czuł się, pomimo licznej rodziny, samotny i chciał pomagać. Tak znalazł się wśród sponsorów hoteliku. I wiele innych, pięknych osób. Na stałe mieszkały też tam siostry, dwie z Indii i jedna Meksykanka.

Podszpitalne koczowisko

Od kiedy pojawiłem się w Cuernavaca, pomimo sporej odległości od szpitali, nagle wielu ludzi z różnych rejonów miasta prosiło, żebym jechał do ich chorych. Byłem już w trzech szpitalach. Nigdy nie odmawiam. Ludzie cierpiący oraz chorzy potrzebują najbardziej wsparcia i poczucia, że nie są sami. No, to jeżdżę...

Najwięcej bólu i smutku empatycznie budzi we mnie nie tylko widok ludzi obłożnie chorych, ale także tych, którzy są odrzuceni na margines życia społecznego. Często nie mają ubezpieczenia, więc nie chcą ich przyjąć do szpitali, nawet gdy od tego zależy ich życie. Rodzina chorego zapożycza się, składają cent do centa, peso do peso, aby zapewnić choć jako takie warunki choremu. O prywatnej opiece mogą tylko pomarzyć. Nie wystarczają na nią ich rodzinne składki. Ledwo mają trochę środków, żeby coś włożyć do garnka, głównie kukurydzę i fasolkę. Choć pracują całe dnie, imając się różnorakich zajęć. Tego, co mogą i potrafią.

Główny szpital w Cuernavaca (Hospital General de Cuernavaca) nosi nazwę „Dr, Jose G. Parres”. Potocznie nazywany jest „Parres”. Ogromny,, wysoki, nowoczesny budynek. Wokół niego, przy ścianach koczują ubogie rodziny z okolic. Śpią na chodniku, jakimś kawałku kartonu, czasem wyblakłym kocu. Miejsce to tętni swoim życiem. Małe dzieci na boso biegają wokół, nie za bardzo wiedząc, co tutaj robią. Zmęczeni drogą śpią w najlepsze. Trzeba tylko uważać na złodziei, którzy uzbieraną z trudem jakąś kwotę pieniędzy z chęcią sobie przywłaszczą. Bez żadnych skrupułów i wyrzutów sumienia. „Przecież też muszą jakoś żyć” – mawiają. Zmęczenie psychiczne sytuacją podwaja zmęczenie fizyczne. Niektórzy przyjechali z odległych wiosek.

Jakaś organizacja wolontariatu dostarcza kanapki. Nie wystarcza dla wszystkich, ale zawsze coś. Niektórzy korzystają z ulicznego jedzenia. Jego sprzedawcy niewielkimi środkami przyrządzają tortillę w różnej postaci, z tradycyjnymi dodatkami. Tacos, quesadillas, sopas... Kto co lubi.

Jestem tutaj po raz kolejny.

Transformersy przed szpitalem

Pierwszy raz wezwano mnie do umierającego trzydziestolatka, na terapię intensywną. Stan bardzo ciężki. Wypadek. Przed szpitalem, jak i poprzednim razem, kilku policjantów w całkowitym uzbrojeniu. Kamizelki kuloodporne, ciężkie hełmy a w rękach karabiny maszynowe. A to tylko szpital... Ażeby wejść, trzeba kilka razy się legitymować, czasem zostawiać swój dowód tożsamości. Należy też mieć specjalne zaproszenie rodziny i zezwolenie na wejście. Dzisiaj zrozumiałem, dlaczego tyle trudu z dostaniem się do chorych.

Rodzina prosiła, żebym udzielił namaszczenia prawie dziewięćdziesięcioletniemu Santosowi. Od tygodnia jest nieprzytomny. Spojrzałem na urządzenia. Stan stabilny. Udzieliłem absolucji i namaszczenia. W tym samym pokoju był jeszcze jeden młody mężczyzna. Sieć kabli i węży od kroplówek roztaczał się nad nim jak pajęcza sieć. Przytomny. Wewnętrzny głos mówi mi: Idź do niego!

  • Może chciałbyś się wyspowiadać? - zapytuję.

    Nieco zmieszany, a może zdziwiony, odpowiada:

  • Dobrze, padre!

Biorę krzesło i siadam blisko. Przed spowiedzią zapytuję o jego sytuację

  • Długo już tu jesteś?

  • Nie, przywieźli mnie z innego szpitala, tutaj chociaż miłe pielęgniarki

  • Jakaś przewlekła choroba? - zapytuję patrząc na spętaną sieć kroplówek i kabelków od jakiegoś medycznego aparatu. Prawdopodobnie badającego akcję serca.

  • Nie. Trzy kule w piersi, jedna w nogę...

Dopiero teraz zwróciłem uwagę na zabandażowaną lewą stopę młodzieńca.

  • Nieźle. Pewnie przypadek?

  • Pech.

Przypadek to byłby, gdyby go trafiła jakaś zbłąkana kula. Nieodpowiedni czas i miejsce. Jednak trzy kule w pierś i jedna w nogę, to nie przypadek. Ktoś celowo chciał chłopaka zabić albo uczynić inwalidą. Może być ofiarą, ale może być uczestnikiem porachunków gangów.

To jednak nie ma teraz znaczenia. Rozpoczynając spowiedź, wszyscy jesteśmy tacy sami przed Bogiem. Tak samo grzeszni. Różni nas jedynie rodzaj grzechu. Nie ma gorszych i lepszych. Miłosierdzie ogarnia wszystkich. Jeżeli szczerze pragniemy zmienić nasze życie.

Rozwiązanie zagadki

Teraz zrozumiałem nieco obecność uzbrojonych żołnierzy. Zdesperowany człowiek w obronie rodziny gotów jest na wiele. Nawet na siłowe wtargnięcie do szpitala. Obecność i widok takiej ochrony odstrasza. Po drugie, do publicznego szpitala zwożeni są różni ludzie. Mogą to być cudem uratowane osoby, na których życie czyhano. Szpital może być dla nich ratunkiem, ale również miejscem, do którego wrogowie mogą chcieć przybyć, żeby wykonać swój cel. Albo odwrotnie: przywożeni są delikwenci, których koledzy z gangów z chęcią by wyzwolili z rąk policji. Szpital to dobre do tego miejsce. A życie kręci się dalej... Zawsze do przodu.

Na osłodzenie tematu, zawsze miło posłuchać studentów medycyny, jak czasem sobie podśpiewują...

06/02/2023

Mexican drive, czyli meksykańska jazda bez trzymanki

 

Buenos dias!
Miałem możność jeździć autem i motocyklem w wielu krajach na świecie. W Meksyku posiadanie auta jest często nie tyle luksusem, co koniecznością. Ogromne przestrzenie miast wiążą się z systemem komunikacji, który – choć istnieje – często nie spełnia oczekiwań.

Problem komunikacji w przeogromnej metropolii Ciudad de Mexico rozwiązuje w jakiejś mierze aż dziesięć linii metra. Przemierzając Miasto Meksyk najczęściej poruszam się tym właśnie środkiem transportu publicznego. Pomimo tłoku w szczytowych godzinach ruchu, jest on szybki i wygodny, a proste opisy (z odpowiednimi grafikami dla niewielkiej grupy analfabetów i nie znających języka turystów) pozwalają bez przeszkód dotrzeć do celu podróży. Wagony metra to też miejsce pracy, czy dokładniej: handlu, dla niektórych. Są metrowi grajkowie, obnośni sprzedawcy niewielkich gadżetów, czy też muzyki z mp3 zgranej na cd. i wielu innych, niekiedy zaskakujących przedmiotów. Meksyk jest pełen niespodzianek i zaskoczeń! W godzinach szczytu trzeba uważać na kieszonkowców. Poza tym, jest wesoło i kolorowo. Warto mieć w kieszeni kilka peso i dać tym, którzy tam, gdzie gromadzą się ludzie, szukają pomocy. Nie podejrzewając, że to oszuści, gdyż sporo ludzi w Meksyku, po prostu w ten sposób zbiera na chleb (a dokładniej: kilka placuszków tortilli...)

Podczas wypraw na dalsze trasy korzysta się najczęściej z autobusów, czy busów zwanych: colectivos. Ekonomiczna forma i zazwyczaj skuteczna. Na najdalsze, kilkuset kilometrowe trasy wyruszają z kolei ze specjalnych przystanków super wygodne, nowoczesne, autobusy liniowe. Jest kilka takich linii, zależy z jakiego rejonu wyruszamy i dokąd. Czasem warto przemyśleć opcję lotu samolotem. Cena bywa podobna , a czas dotarcia zdecydowanie krótszy. Europejczykom trudno sobie wyobrazić ogromne odległości oraz tereny Meksyku.

Lokomotywa z marzeń

W Meksyku nie ma sieci kolejowej. Niegdyś istniała w niektórych miastach, potem z pasażerskiej w takiej samej, niewielkiej mierze, funkcjonowała kolej towarowa. Dzisiaj przebąkuje się o próbie utworzenia na Jukatanie linii Tren Maya, ale = jak pozostałe z obecnie istniejących symbolicznych wręcz linii, będzie miał tylko jakieś znaczenie dla turystyki.

Dla fanów podróży pociągami, polecam przejażdżkę pociągiem El Chepe, która prowadzi przez Kanion Miedziany. Trzystu pięćdziesięciokilometrowy odcinek od Los Mochis (w stanie Sinaloa) do Creel (Chihuaha) przemierza on ponad 9 godzin. Turyści mogą sobie w tym czasie podjeść w wagonie restauracyjnym i podziwiać widoki z panoramicznego wagonu obserwacyjnego. A jest na co popatrzeć...

Historia kolei meksykańskiej wiąże się z rokiem 1873, kiedy oddano do użytku pierwszą linię kolei wiodącą ze stolicy do portowego miasta Veracruz. Dwadzieścia lat wcześniej istniała co prawda króciutka linia kolejowa z El Molino do Veracruz, ale miała ona znaczenie jedynie symboliczne. Podobnie, jak istniejąca do dziś, jeszcze bardziej symboliczna linia w malowniczym mieście Guanajuato (centralny Meksyk) na odległości... 102 m! Ale za to dwa (także symboliczne wagoniki mogące przewieźć po 5 osób) wspinają się w nachyleniu 30%. Atrakcja turystyczna, ale też pomoc w dotarciu na okoliczne wzniesienie dla osób niepełnosprawnych i gości mieszczącego się tam hotelu.

Miałem okazję być w niewielkim muzeum kolejnictwa w stolicy podczas którejś z moich licznych wypraw. Czasowa wystawa ukazywała kolej jako ważną sieć do przewozu pulque, czyli lokalnego bimbru, do stacji w Veracruz. Stamtąd pewnie statkami próbowano dostarczać ją do Hiszpanii. Jednak misja ta okazała się fiaskiem. Poza Meksykiem nigdzie nie skosztujecie pulque. Prawdziwy napój tych ziem, ożywczy, niskoprocentowy, ale dający kopa! Nic dziwnego, że miał wielu swoich fanów. Liczne kantyny serwowały tylko ten trunek, a miejsca te przeznaczone były tylko dla mężczyzn. Pewnie z obawy o bezpieczeństwo płaci pięknej. Jaki smak ma pulque? Piłem kilka rodzajów, wszystkie domowej roboty. Smak trochę nijaki przy pierwszym skosztowaniu. Może dlatego czasem dodają do niego naturalnych soków? Mętny, biały, z niedużą pianką, jeśli świeży. Ustany jej nie posiada. No, ale miało być o transporcie, nie o trunkach,,, Odnośnie kolei warto zwiedzić dwa muzea kolejnictwa: w Puebli oraz w Merida (na Jukatanie).

Prawo jazdy przez prawa

Jak kierują autami Meksykanie? No, cóż... Zupełnie inaczej niż w Europie. Zastanawiam się, czy posiadają w ogóle jakieś ustalone zasady jazdy. Jeżeli tak, to są bardzo umowne. Zresztą – po co reguły?! Gdzie mieliby się ich nauczyć? Ten chaos na jezdni może tłumaczyć fakt, iż aby zdobyć prawo jazdy nie potrzeba żadnych egzaminów, testów i wielu dokumentów, a nawet badań. Teoretycznie każdy jest zdolny do prowadzenia auta. Wystarczy tylko, że wypełni odpowiednie dokumenty wyciągnięte ze stron urzędu miasta, posiada dowód tożsamości i przyniesie ostatni rachunek za prąd (który potwierdzi jego adres zamieszkania). No, i obowiązkowo dowód wpłaty 870 peso czyli ok. 220 zł), potem podpisze dokument, zostawi odciski palców w urzędzie, uśmiechnie się do robionego mu zdjęcia, do ręki dostaje wydrukowany dokument i... może ruszać w trasę! Z przytupem w dodatku.

Dlatego może na ulicach zdarza się wiele stłuczek i wypadków, często śmiertelnych. W Meksyku istnieją szkoły jazdy, ale oferowane kursy są nieobowiązkowe i kosztowne, więc chętnych na nie praktycznie nie ma. potwierdził mi to jeden z moich przyjaciół z Campeche, Lucio, właściciel jednej z takich szkół. Żeby nie dorabiał będąc kierowcą osobowego busa, nie miałby jak utrzymać rodziny.

Kiedy próbowałem jeździć z zasadami, trąbiono. Wpychanie się, jazda na trzeciego to codzienność, a istnienie światłem mijania w samochodach to w sumie nie jest potrzebne, bo i tak nikt ich praktycznie nie używa.

Dla łamiących nagminnie zasady drogowe, ci którzy sami je łamią (czyli praktycznie... wszyscy w Meksyku) są bardzo wyrozumiali. Nie znałem jeszcze miasta, więc pomoc nawigacji była niezbędna. Okazało się, że jest ona zawodna. „Skręć w prawo”. No, to kręcę. Jadę spokojnie pod górkę, szeroka betonowa ulica. Z naprzeciwka cisną auta. W pewnym momencie coś mnie zaniepokoiło. Bo nikt za mną nie jedzie, nie wyprzedza... Dziwne... Po mojej stronie przy krawężniku gęsty rząd samochodów. Są zwrócone przodem do mnie. Nagle jakiś przebłysk: „Jadę pod prąd! Przecież tu chyba jest ruch jednokierunkowy...”. Nikt jednak nie błyskał światłami, nie krzyczał, nie trąbił... Zwolniłem. Jakiś facet właśnie parkował, wyszedł z auta. Rękoma pokazałem gest bezradności. Gość nie przejął się. Pokiwał głową, wyszedł na ulicę i zatrzymał ruch, żebym mógł zawrócić. I pojechałem dalej. Tym razem w dobrą stronę.

Ruszam w trasę

Chociaż kieruję autem już 32 lata to miałem pewne obawy, żeby wsiąść za kółko, zwłaszcza nie mojego auta. Pożyczał mi je mieszkający w parafii padre Raul. Rzadko poruszał się nim, gdyż osiemdziesiąt siedem lat na karku pozbawiło go refleksu. Widać, miał już dość słuchania trąbienia nerwowo mijających aut, gdy spokojnie przemierzał ulice Cuernavaca. Auto zresztą miało tylko nieco lat mniej niż on. Tary, wysłużony Nissan, model Tsuru, to w sumie zabytek. Zero elektroniki. Jedynie rzężące radio to jej jedyny przejaw. Dodatkową trudnością jazdy był fakt, że wszystkie szyby były jakby matowe. Próbowałem przemyć je w trakcie pierwszej jazdy. To był zły ruch. Przestałem widzieć przez nie. Wycieraczki nie zbierały wody, a mgła jakby przybrała na sile. Dobrze, że było gdzie stanąć. Z tym nie ma problemu. Bo Meksykanie stają nagle, gdzie im pasuje. I nikt się nie wkurza. Nawet jeśli to jest na środku jezdni. Norma!

  • Padre Raul – pytam staruszka – A kiedy zmieniałeś opony i klocki hamulcowe, bo coś nie widzę bieżnika, a hamulce piszczą?

  • Nie pamiętam... Dawno. Miałem zmienić, ale był Covid, zresztą jakoś jedzie, a daleko już nie pojadę. Ale będzie z jakieś osiem lat.

  • Dawno.

  • A to trzeba zmieniać? Nie wiedziałem...

Problem kół wspólnymi siłami rozwiązaliśmy. Ale szyby trzeba by oddać gdzieś do wyczyszczenia mechanicznego, bo żadne środki chemiczne nie nadadzą im przejrzystości. Żeby było ciekawie, z lusterkami jest to samo, więc właściwie otwieram na oścież okna (dobrze, że jest ciepło i nie pada!), i pomykam do przodu. Policji nie ma, nie czekają z żadnymi radarami, nie ma elektronicznych pomiarów. Jedynym, co ogranicza szybkość są czasem dość gęsto stawiane tzw. topes, czyli progi na jezdni. Nie zawsze wyraźnie oznaczone. Niższe auta mają więc nieco przeprawy, ale tutaj, może dlatego, większość ma samochody z wysokim podwoziem. Albo tak stare, że jeden próg, czy drugi, im już nie zaszkodzi. Ledwie kołaczą się po drogach, jak sterty ruchomego złomu. Ale jadą! I nikt im nie sprawdzi przydatności do jazdy.

Autostrady są dobre, choć też płatne. Na pewno różne od europejskich. Podrzędne, miejskie ulice pełne dziur i nierówności.

A może lepiej piechotą?

Zapewne wielu teraz sobie pomyślało: „Nie kierowałbym autem w Meksyku! To zbyt ekstremalne i niebezpieczne”. Ale... nie trzeba wsiadać wcale do auta, żeby mieć ekstremalne przeżycia drogowe. Samo przejście jezdni to spory wyczyn. Nikt nie reaguje na pasy drogowe, które czasem wymalowane są na jezdni. Przyzwyczajony do europejskich standardów zaczynam przechodzić przez jednię do jednej z naszych kaplic. Patrzę w lewo, w prawo... Stawiam dwa kroki. Słyszę zgrzyt i pisk, pomieszany z przekleństwami. Ufff, dobrze, że wyhamował! Ale musiał pędzić, chociaż nie był to samochód wyścigowy. Od pewnego czasu, po prostu kilka razy patrzę w obydwie strony, i kiedy nie widzę nawet daleko będących aut, przebiegam.

Zdecydowałem się kupić motocykl. Nie drogi, dane techniczne nie powalające, ale za to wizualnie ładny. Będę mógł jeździć, a to to niezbędne do mojego tutaj funkcjonowania. I na pewno będę częściej niż w Polsce czy Italii modlił się do św. Krzysztofa, o pomyślną jazdę. Jeżdżąc po meksykańskich drogach bardziej zrozumiałem, dlaczego tak często przychodzą do mnie moi parafianie, żebym poświęcił im auta, którymi jeżdżą.



Chwiejnym krokiem

  Buenos dias! Alkoholizm jest chorobą, która bazuje na uzależnieniu od alkoholu. Staje się problemem wpisywanym w poziom zdrowia publiczne...